Nasza strona internetowa wykorzystuje pliki cookie, m.in. do tego, aby wyświetlić dopasowaną ofertę oraz zbierać dane, dotyczące ruchu na stronie, które wykorzystujemy w celu jej dostosowywania do potrzeb użytkowników. Nie musisz obawiać się o swoją prywatność.
Pliki cookie zawierają wyłącznie anonimowe informacje.
Jeśli chcesz zrezygnować z korzyści, które dają Ci pliki cookie, możesz to zrobić, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Tutaj dowiesz się, jak to zrobić.

Ankieta

Czekaj...

Tygodnik Solidarność

Tygodnik Solidarność

Rekreacja i kultura

W opracowaniu

 

Nie zapłacona produktywność

2015-10-23

Średnia płaca brutto była u nas w roku 2014 prawie o połowę niższa niż w Grecji, trzy razy niższa niż w Niemczech i pięciokrotnie niższa niż w Danii. A udział wynagrodzeń w PKB na tle innych krajów również mamy bardzo niski i do tego malejący, zwłaszcza w przemyśle i usługach – przypomina Rafał Woś w felietonie dla Wirtualnej Polski. Od lata płace w Polsce rosną bowiem znacznie wolniej niż wydajność – jak obliczają eksperci, gdyby ten wzrost był równy średnie wynagrodzenie byłoby o tysiąc złotych wyższe niż obecnie! (więcej czytaj tutaj).

Jak podkreśla Rafał Woś na znacznie zaniżone płace wskazują także twarde dane statystyczne

Bazując na danych Komisji Europejskiej (przytoczonych niedawno przez Europejską Konfederację Związków Zawodowych) można pokazać, że w latach 1999-2014 Polska była niekwestionowanym europejskim liderem rozejścia się wzrostu pensji i produktywności. Z różnicą na poziomie 40 proc. (na niekorzyść płac). Dla porównania w Niemczech – i tak krytykowanych często o budowanie hiperkonkurencyjności w oparciu o sztuczne tamowanie płac – ta różnica wyniosła 9 proc. Nie mówiąc już o krajach takich jak Dania, Szwecja czy Finlandia, gdzie płace rosną od dekad w harmonii z produktywnością. I tu właśnie tkwi sedno problemu z polskimi płacami.

Tym bardziej, że choć płace nominalne rosną, to już realne (oznaczające nie ilość banknotów w portfelu, lecz co za nie można kupić) już niekoniecznie i to nie tylko ze względu na inflację. Jak zwraca uwagę publicysta:

wzrost polskich płac był przede wszystkim nominalny, to znaczy towarzyszyła mu fundamentalna przebudowa otoczenia społecznego, w którym Polak się znajdował – m.in. faktyczna prywatyzacja sporej części usług publicznych albo uwolnienie rynku mieszkaniowego. Znaczyło to tyle, że w ślad za wzrostem dochodów pojawiały się coraz to nowe potrzeby, które – w przeciwieństwie do realnego socjalizmu – trzeba zaspokajać z własnej kieszeni.

Dodatkowo zaś

Polacy „łyknęli” trochę Zachodu i zaczęli zauważać, że wcale nie pracują gorzej od Niemców albo Holendrów. Odwrotnie – ich pracownicze obowiązki są zazwyczaj dużo bardziej rozbudowane (co potwierdzają statystyki OECD dotyczące np. czasu pracy), a mimo to zarabiają kilkakrotnie mniej. No chyba, że wyjadą za granicę.

Nie wolno również zapominać, że ten nienadążający za produktywnością wzrost płac był jednocześnie bardzo nierównomierny – szybko rosły zarobki menadżerów i kadry zarządzającej, ale czym niżej na społecznej drabince społecznej, tym wzrost zarobków był niższy i wolniejszy. A przecież już sama sytuacja, że płace stale nie nadążają za produktywnością

oznacza, że bogaci się jedynie zamożna mniejszość posiadających kapitał, a żyjące z pracy szerokie masy  społeczne popadają w stopniową pauperyzację.

Opieranie konkurencyjności na niskich zarobkach okazuje się przy tym zabójcza dla samej gospodarki

stagnacja pensji najsłabiej zarabiających to nie tylko niższy popyt w gospodarce, ale również niewykorzystane potencjały produkcyjne. To oznacza mniej inwestycji, a w konsekwencji również niższą produktywność. I tak koło się zamyka, a niskie płace ciągną w dół całą gospodarkę. A Polska jest w absolutnej i niechlubnej awangardzie opisanego tu zjawiska.

Aby ten stan rzeczy zmienić, jak zauważa publicysta

musi dojść do radykalnego, systemowego i faktycznego polepszenia pozycji pracownika. I ograniczania chciejstwa po stronie pracodawców. Drogi do tego celu to po pierwsze wzmocnienie związków zawodowych i zaprzestanie powtarzania absurdalnego argumentu, że ich rola we współczesnym świecie się skończyła. Być może potrzebna jest większa jawność płac na poziomie firm prywatnych tak, by oczyścić atmosferę i zwiększyć transparencję. Może trzeba zmienić priorytety na poziomie strategii rządu i odebrać priorytet utrzymywaniu niskiej inflacji i walki z długiem. A zastąpić je dążeniem do pełnego zatrudnienia czy odpowiedniego poziomu produkcji.

Zdecydowanie też

Trzeba wreszcie z całych sił naciskać, by sektor publiczny był modelowym pracodawcą, a nie promotorem śmieciówek i outsourcingu.

Jak bowiem przypomina publicysta

Noblista Robert Solow (Nobel 1987) w swoim najnowszym tekście „Dlaczego pensje nie mogą nadążyć?” ostro skrytykował postępujące od kilku dekad osłabianie pozycji pracownika trzymanego coraz dalej od firmy (outsourcing, umowy czasowe) w złudnym przekonaniu, że jest superelastycznym, zewnętrznym konsultantem, a nie pracownikiem.

Jednocześnie

polskie pensje nie ruszą z miejsca w sposób znaczący dopóki pracownik będzie (tak jak obecnie) tak ewidentnie słabszą stroną stosunku pracy. Dopóki będzie wystawiony ze strony pracodawcy na szantaż: „Albo pracujesz tak, jak ci mówię, albo się żegnamy” (…) Dopóki spora część kodeksu pracy będzie prawem martwym.

Jednak nie czekając na wprowadzenie przez polityków zmiany priorytetów gospodarczych oraz odejście od antyzwiązkowej histerii liberałów każdy pracownik sam może zadbać o swoje interesy wstępując do skutecznego, reprezentatywnego związku zawodowego – NSZZ Solidarność. Zawsze tylko razem możemy wywalczyć wyższe płace, odpowiadające naszemu wkładowi pracy!

(zz)

Cały felieton Rafała Wosia „Pensje Polaków, czyli gdzie jest obiecana normalność?” można przeczytać tutaj.