Nasza strona internetowa wykorzystuje pliki cookie, m.in. do tego, aby wyświetlić dopasowaną ofertę oraz zbierać dane, dotyczące ruchu na stronie, które wykorzystujemy w celu jej dostosowywania do potrzeb użytkowników. Nie musisz obawiać się o swoją prywatność.
Pliki cookie zawierają wyłącznie anonimowe informacje.
Jeśli chcesz zrezygnować z korzyści, które dają Ci pliki cookie, możesz to zrobić, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Tutaj dowiesz się, jak to zrobić.

Ankieta

Czekaj...

Tygodnik Solidarność

Tygodnik Solidarność

Rekreacja i kultura

W opracowaniu

 

Czas obudzić się i walczyć!

2013-03-20

Obecne zaawansowane prace nad projektami zmianami w prawie pracy, powinny być powodem najwyższego niepokoju każdego z nas. Niestety bardzo niewiele osób zdaje sobie sprawę, a jeszcze mniej ma chęć przeciwstawienia się temu, co rządowa koalicja szykuje Polakom – tzw. elastyczny czas pracy, sprowadzający się do praktycznej likwidacji płatnych nadgodzin oraz rocznych okresów rozliczeniowych sprawiających, że staniemy się pracownikami na rozkaz, bez prywatnego życia.

Do Sejmu trafiły już dwa projekty zmian w Kodeksie Pracy– rządowy i poselski, zgłoszony przez parlamentarzystów PO, ten drugi idący w zmianach znacznie dalej. Nie trzeba chyba dodawać, że zmiany te są niekorzystne dla pracowników. Ich zasadniczym celem jest wprowadzenie niebezpiecznych – antypracowniczych i antyrodzinnych – zmian w przepisach dotyczących czasu pracy i zapłaty za godziny nadliczbowe. Wprowadzenie dwunastomiesięcznych okresu rozliczeniowego spowoduje, że pracodawca będzie mógł pracownika wysłać do domu na miesiąc czy dwa, a później kazać mu te dni odpracować, nawet po trzynaście godzin dziennie. Są pomysły, aby pracownik miał płacone jedynie za czas przepracowany lub tylko płacę minimalną. Oznacza to ni mniej, ni więcej, że jeżeli na przykład ktoś w miesiącu przepracuje dwa tygodnie to za dwa tygodnie mu zapłacą, a jeśli przepracuje tydzień – to on i jego rodzina ma przeżyć miesiąc za tygodniówkę.

Inną sprawą jest ruchomy czas pracy. Pracownik będzie mógł zaczynać pracę w poszczególnych dniach o różnych godzinach, a dodatkowo w międzyczasie pracodawca będzie miał możliwość wprowadzania w środku dniówki niepłatnej i niewliczanej do czasu pracy przerwy. Takie rozwiązanie spowodują, że pracownik dosłownie będzie uzależniony od widzi mi się pracodawcy. To co się dzieje w dziedzinie prawa pracy to cofanie się do połowy XIX wieku, czyli czasów zaborów.

Aby jednak pracownicy nie buntowali się przeciwko planowanym zmianom tłumaczy się, że to wszystko jest robione dla dobra pracowników i rzekomej ochrony miejsc pracy. Mało tego – bezczelnie twierdzi się, że to pracownik będzie decydował, kiedy będzie rozpoczynał pracę i ile będzie pracował. Z własnego doświadczenia wszyscy wiemy ile pracownik ma do powiedzenia w takich sprawach. Zatem w praktyce ten „prorodzinny”, według rządzących liberałów, system – jeśli projekty zostaną przyjęte – będzie wyglądał tak: pracownik pracuje na pierwszej zmianie i ma przed 15 odebrać dziecko z przedszkola. Przychodzi w poniedziałek do zakładu zgodnie z harmonogramem i dowiaduje się, że pracuje do 18. We wtorek ma przyjść od 12 do 17, w środę zaczyna o 10 i kończy już o 17, w czwartek ma dniówkę od 12 do 18, natomiast w piątek – od 10 do 20. W sumie przepracował przepisowe 40 godzin, ale dziecka nie mógł odebrać z przedszkola ani raz! Co więcej choć dwukrotnie pracował ponad osiem godzin dziennie nie dostanie ani grosza dodatku za nadgodziny.

Prace nad projektami zmian w Kodeksie Pracy są bardzo zaawansowane i tylko patrzeć, jak będą głosowane w Sejmie. A że przegłosowane zostaną, jest niemal pewne, gdyż koalicja rządząca ma w parlamencie większość.

Dramatyczne jest to, że niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, co się dzieje i jakie skutki będzie to miało na ich życie. Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź na to pytanie jest prosta – otóż Polacy zostali otumanieni przez liberalne media, które skutecznie zamieniają świadomych obywateli w bezkrytycznych konsumentów wszelakich dóbr i rozrywki. Młodzi siedzą przed komputerami oraz konsolami do gier, godzinami esemesują i gadają przez telefon, zamieniając realne życie w „lajki” na facebooku. Razem ze starszymi wpatrują się w ekrany telewizorów oglądając tysiącodcinkowe seriale i niekończące się rozgrywki sportowe, a także różnej maści (i zazwyczaj niewysokich lotów) programy rozrywkowe oraz plotkarskie. Jeśli do tego dołożyć kolorowe pisemka relacjonujące problemy celebrytów (czyli ludzi znanych z tego, że są znani), trendy mody oraz gadżety bez jakich żaden „nowoczesny człowiek” nie może się obyć to obraz dzisiejszego Polaka urobionego na liberalną modłę będzie prawie pełny.

Mając tak wiele „zainteresowań” ludzie nie mają czasu, ani chęci aby zajmować się czymś innym, nawet jak są to sprawy, które ich bezpośrednio dotyczą. Dlatego też Polak nie wie, więc co się tak naprawdę wokół niego dzieje, a jak już znajdzie się taki, który jednak wie – to okazuje się, że nie ma on chęci przeciwdziałać czy się buntować. Zazwyczaj co najwyżej ponarzeka i popsioczy na innych, że za niego nie walczą.

Tymczasem forsowane przez obecny rząd zmiany w prawie pracy będą miały nie tylko ogromny wpływ na bieżące położenie (coraz gorsze) pracowników, ale również przyszłość następnych pokoleń. To bowiem ludzie młodzi w pierwszej kolejności na swojej skórze odczują skutki liberalnych eksperymentów. Dlatego od nich należałoby oczekiwać reakcji na to, co niebawem przestanie być projektami, a stanie się faktem. Niestety jest inaczej – zafascynowana wirtualnymi zabawkami młodzież ani myśli się buntować. Było to doskonale widać już przed rokiem, gdy rząd PO-PSL wydłużał wiek emerytalny, co bezpośrednio uderzało w miliony polskich pracowników. Jednak pod Sejmem protestowało zaledwie 30-40 tysięcy związkowców. Reszta wolała malować sobie flagę na czole z okazji (przegranego) Euro 2012 – i teraz będzie to mogła robić do 67 roku życia.

Ograniczanie praw pracowniczych i obywatelskich, jak również liberalna polityka „zaciskania pasa” (pracownikom, bo już nie wypłacającym sobie milionowe premie prezesom, urzędnikom i politykom) nie jest domeną obecnego polskiego rządu. Ciągoty w tym kierunku ma większość państwa na świecie. Jednak reakcje społeczeństw w tych krajach jest zupełnie inna niż u nas. Tam ludzie potrafią, mają chęć i determinację walczyć o swoje. Jako przykład weźmy wydarzenia z ostatnich dni, gdy na ulice Portugalii i Hiszpanii wyszły miliony niezadowolonych obywateli. Podobnie niedawno w Bułgarii oburzenie ludzi na podwyżkę cen gazu oraz energii doprowadziło do dwutygodniowych manifestacji ulicznych, w wyniku których premier i rząd podali się do dymisji.

Tymczasem w naszym kraju groźba drastycznych (nawet o 60 proc. w ciągu najbliższych lat) podwyżek cen prądu i ciepła nie mobilizuje nawet do pod Europejską Inicjatywą Obywatelską i zablokowania  wzrostu cen, a co dopiero mówić o wielomilionowych manifestacjach. Szczególnie, że w Polsce zebranie 30 tysięcy osób to i tak duży sukces. Popatrzymy zresztą na nasz zakład. Ile osób jeździ na związkowe manifestacje? Autobus jak dobrze pójdzie, wyjątkowo dwa – na kilka tysięcy pracowników, gdyż taką „siłę” udaje się zebrać z FAP, FPT, Sistema, Denso i tuzina innych fiatowskich spółek. Gdy bowiem zostaną ogłoszone zapisy na wyjazd niemal każdy ma coś ważnego do załatwienia – urodziny teściowej, wizytę u dentysty, rocznicę ślubu szwagra, powódź w domu itp., itd. Powodów, aby nie jechać i nie walczyć o swoje interesy okazują się być tysiące. A jak ich zabraknie to zawsze się znajdą tacy, którzy rżną przysłowiowego głupa, twierdząc, że o niczym nie słyszeli. Taka postawa jest gwarancją, że rząd wprowadzi, co zechce i każdy z nas stanie się pracownikiem na rozkaz, pozbawionym możliwości życia rodzinnego. To również gwarancja, że z każdym dniem pracownik będzie stawał się niewolnikiem, krępowanym przez łańcuch przepisów prawa tak, że nie będzie mógł swobodnie oddychać.

Dlatego dobrze, aby wszyscy przemyśleli czy ich postawa jest właściwa i jakie będą skutki zaniechania upominania się o swoje prawa w imię źle pojętego świętego spokoju przy oglądaniu kolejnego odcinka telewizyjnego serialu. Może jednak warto być kowale swojego losu i podjąć walkę o własne interesy – manifestować swoje niezadowolenie, demonstrować, protestować. Już w najbliższy wtorek (26 marca 2013) każdy będzie miał okazję sprzeciwić się zmianom w Kodeksie Pracy biorąc udział w wiecu na Placu Chrobrego w Bielsku-Białej (więcej czytaj tutaj) i pokazać, że nie zamierza biernie przyglądać się, jak niewidzialna pętla systematycznie zaciska się na jego szyi.

(red)